Karta z historii Pomorza – 23 XII 1815 – Śmierć Jana Potockiego (1761-1815)

23 grudnia przypada rocznica śmierci Jana Potockiego i jest okazją do przypomnienia tej ważnej dla badań dziejów ziem nadbałtyckich postaci. Polski szlachcic, uważany za prekursora krajowej archeologii, w swoich licznych podróżach nie pominął obszarów Słowian północno-zachodnich, albowiem jednym z jego głównych celów życiowych było, jak stwierdza Jerzy Strzelczyk: „rozświetlenie najdawniejszych dziejów Polski i Słowiańszczyzny”.

Takimi słowami rozpoczyna Potocki dziennik z podróży do Dolnej Saksonii w roku 1794: „Piszę ten dziennik po to, ażeby rozpowszechnić znajomość starożytności słowiańskich i zainteresować nimi ludzi, mających możność przyczynić się do dalszego pogłębienia tej znajomości, to znaczy władców i rządy, którzy mogą podjąć i prowadzić poszukiwania, oraz ludzi prywatnych, na których ziemiach znajdują się kurhany lub którym przypadek dał w posiadanie jakąś słowiańską starożytność”. Po tym wprowadzeniu do diariusza, autor przywołuje Wieletów i obszerny opis świątyni Swarożyca w Retrze, tłumacząc odnośne ustępy z kroniki Thietmara, podejmując zagadnienia słowiańskiej duchowości, zestawiając ją z innymi religiami. Pod datą 13 sierpnia (w Strelitz) pisze o Lucicach, Obodrytach i innych plemionach (zauważa, że granice niektórych terytoriów nie uległy zmianie), opisuje krainę Redarów i naturalne uroki Meklemburgii, do której ściągnął go „rozgłos rzekomych bożków obodrzyckich, odnalezionych jakoby u schyłku XVII wieku przez Sponholtza w Prillwitz”, które pieczołowicie odwzorował.

W Strelitz spotkał się z Andreasem Gottliebem Maschem, autorem rozprawy o bożkach prillwickich i trafił na wskazane przez niego rzekome miejsce Retry. W Neubrandenburgu zwiedził pracownię Gideona Nathanaela Sponholtza, którą nazwał „skarbcem starożytności słowiańskich”. Dla ocalenia historii Słowian sporządził rysunki figurek i innych znalezisk, o których pisał: „wszystko, co dziś narysowałem, zostało znalezione w Prillwitz w tym samym czasie co i bożki opisane już przez pana Mascha, jednakże bożki ze zbiorów pana Sponholtza są bardziej interesujące”. Tym samym Potocki niejako wyraził uznanie dla kunsztownej mistyfikacji, współpracownikowi bowiem Sponholtza – Neumannowi, przypisuje się fałszerstwo „bałwanków prylwickich”, czego dowiedziono dopiero w 1834 roku.

O „ziemi starożytnych Redarów” dodawał, że „cały kraj jest (…) uderzająco piękny; ziemia jest tu urodzajna i najładniejsze, jakie tylko można spotkać, lasy dębowe. (…) Wreszcie z lewa i z prawa – jeziora (…), miasta sprawiają wrażenie dostatnich i czystych, odmiennie niż w innych częściach Niemiec; ich najpiękniejszą krainą jest bez wątpienia właśnie Meklemburgia”. Dywagacje na temat realiów schyłku XVIII na Pomorzu Przednim są sposobnością do przywołania chwały średniowiecznych Słowian na tych terenach, jak i konstatacji nad charakterem współczesnych mieszkańców i związanych z nimi osobliwości.

Po zwiedzeniu Rostocku i Wismaru trafił do Ratzeburga, „starożytnej stolicy Połabian”, o którym usłyszał, że miejscowy kościół został ponoć wzniesiony w miejscu świątyni bogini Siwy, wzmiankowanym przez Helmolda. Lokalna biblioteka gromadziła zabytki archeologiczne, które przechowywała „w dwóch szafach, nad którymi umieszczono posążki Radegasta, nadając całości wygląd świątyni”. Posążek ów został przez Potockiego przerysowany, wraz z kilkoma innymi i wykorzystany nieco później w pracy Joachima Lelewela „Cześć bałwochwalcza Sławian i Polski”.

Wśród wielu obserwacji tego erudyty, tak historycznych, archeologicznych, jak i geograficznych, językowo-etnograficznych czy onomastycznych, na uwagę zasługuje przede wszystkim fakt ocalenia od zapomnienia pozostałości języka słowiańskiego na obszarze zamieszkałym dawniej przez plemiona pomorsko-połabskie. Badacz pisał: „Nie chciałem opuszczać brzegów Łaby nie zobaczywszy tych nielicznych Słowian, którzy nad nią jeszcze mieszkają i zachowali pewne pozostałości swego języka, a częściowo nawet i dawne obyczaje”. Gdy poszukiwał miejscowego narzecza w okolicznych wsiach, niespodziewanie udostępniono mu słowniczek wendyjski. Była to skrócona wersja słownika słowiańskiego autorstwa pastora Christiana Henninga z 1705 roku („Vocabularium Venedicum”), badacza Drzewian (do dziś ich dawne ziemie nazywa się „krajem Słowian” Hanowerskim Wendlandem), wymarcie kultury których datuje się na połowę XVIII wieku. Przypomnijmy, że w państwie Gryfitów do późnego średniowiecza istniało Księstwo Wendyjskie, w którego skład wchodziły miasta: Darłowo, Miastko, Sławno czy Słupsk.

W Harburgu (miasteczku naprzeciw Hamburga) Potocki miał bezpośrednią możliwość spotkać resztki ludności o słowiańskim rodowodzie. W okolicach Luneburskiego Pustkowia zwracał uwagę na nazwy rzek stanowiące o wyjątkowości tej krainy i utożsamiał je ze słowiańską przeszłością Pomorza (dla przykładu rzekę Seeve utożsamiał z nazwą połabskiej bogini Siwy itp.). 10 września w Dannenbergu dowiedział się, że chcąc poznać całą ziemię Wendów, powinien jeszcze udać się do Lüchow. Tam natrafił na rękopis – „pamiętniki starego wieśniaka, który nie opuszczał nigdy swej wioski, napisane na poły po niemiecku, na poły zaś po słowiańsku”. Pamiętnik ten zaczynał się od roku 1691, autor Jan Parum Schultze miał wtedy dwanaście lat, a na kolejnych stronach zapisywał różne wydarzenia dotyczące lokalnej społeczności i opowiadania rodzinne. Potocki nakazał sporządzić odpis tego „dzieła, liczącego około 350 stron in folio” i zawierającego przekaz o ostatnim rozdziale tej kultury, jak i wzory rozmówek. Ich autor, będący z pochodzenia Słowianinem-Wendem, był: „tego stanu rzeczy w pełni świadomy (…). Widział zarazem, że proces zanikania mowy słowiańskiej w Wendlandzie zbliża się do końca i że trwał już dłuższy czas. Rozumiał, że proces ten jest nieuchronny”. W pewnym sensie Schultze ocalił ów zamierający język od całkowitego zapomnienia i, choć jak sam stwierdził, był on trudny do mówienia oraz pisania, chciał opowiedzieć o nim potomności: „Jestem człowiekiem w wieku 47 lat. Gdy ja sam i jeszcze trzy inne osoby w naszej wsi umrą, nikt już nie będzie dokładnie wiedział, jak nazywa się pies po wendyjsku”. Owa ponura świadomość ginącego narzecza tutaj dotyczyła wsi Sten. „Pogańskiemu, barbarzyńskiemu” dla Niemców narzeczu, które jakimś dziwnym trafem tak długo się kołatało na zachód do dolnej Łaby, zaczęto się pozytywnie przypatrywać jako »kuriozum«” na przełomie XVII i XVIII stulecia.

Wyprawa Potockiego tropem Wieletów i Obodrzyców zakończona została w Boizenburgu 17 września 1794 roku na rozmyślaniach natury etyczno-społecznej i o samobójstwie. Przyjmuje się, że niedługo przed tym  zgasł całkowicie język wendyjski, którego skrawki Potocki ocalił dzięki sporządzeniu (niestety okrojonego) odpisu „pamiętnika” spisanego w 1725 roku i nazwanego „Kroniką słowiańską”. Po nim kilku badaczy miało w ręku jej oryginał, ale nie doszło do wydania całości drukiem. Najprawdopodobniej ostatnim z tych uczonych był rosyjski językoznawca Aleksandr Hilferding, podróżujący po Wendlandzie w połowie XIX wieku. Po tym oryginał „słownika” J. P. Schultzego zaginął jak dotąd bezpowrotnie.

Diariusz z podróży do Dolnej Saksonii był cennym przyczynkiem pomorzoznawczym, a widzący ślady przeszłości w języku, pejzażu, zajęciach codziennych miejscowej ludności, nawet klimacie, podolski arystokrata poczynił znaczne zasługi na polu antropologii kulturowej czy prearcheologii. Potocki starał się „stopić naturę z kulturą”, porównując: „napotykane ludy z tym, co o nich przeczytał u starożytnych historyków”, rozwidniając w ten sposób najdawniejsze momenty dziejowe. Autor „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, pomimo burzliwego życia i licznych zasług na polu kulturowym, wojskowym (odznaczony Orderem Orła Białego), politycznym czy naukowym (był też pierwszym polskim aeronautą), trawiony melancholią odebrał sobie życie 23 grudnia 1815 roku w Uładówce koło Pikowa mając 54 lata.

Rys. Fragment ilustracji z „Czci bałwochwalczej Sławian i Polski” (1855) Joachima Lelewela na podstawie rysunków Jana Potockiego.